czarnymi kotarami. Światło księżyca z trudem
przeciska się do wnętrza. Na środku stoi twoje łóżko. Skąd jesteś? Z Annency? A może gdzieś z Bretanii? Kim jest twój ojciec? Dlaczego matka nie pilnuje twojego snu? Kim byłaś? Pensjonarką czy ulicznicą? Kim chciałaś być? Aktorką, modystką w galerii przy rue Vivienne, matroną celebrującą swoje migreny? Co robisz w małym domku przy quai du Marché Neuf? Opowiesz mi? Milczysz. Wcale nie chcesz się przebudzić. Sen jest lepszy niż chłód dookoła. Przeszywający Dominikana wakacje i zły. Nie chcesz poczuć, że pod głową masz granit zamiast poduszek. I jeszcze ci sąsiedzi, ułożeni do snu równiutko, każdy we wgłębieniu swojej półki, tuż przy ścianie. Z wykrzywionymi ustami, przerażonymi oczami – albo bez oczu, bez nosów, bez warg. Z zaciekami krwi, śladami ścierki, którą akademia IOD usuwano zakrzepy, by dotrzeć choćby do szczątków twarzy, do czegokolwiek, co pomogłoby dowiedzieć się, kim są. Kim byli. Nikt nie potrzebował ich życia. Nikt nie potrzebuje ich śmierci. Śpią, pozbierani z ulic i zaułków miasta, które mieni się dyktatorem Europy i stolicą świata. Wczorajsi bohaterowie „Gazette des Tribunaux”, rubryk Vols, Assassinats, Suicides. Bezimienni samobójcy – odcięci od stryczka, 6/86 odrzuceni przez rzekę i pozbierani do okruszka po wystrzale w skroń. Ofiary noży i trutek na szczury. Starcy, których nikt nie uczcił pogrzebem. Dzieci, o które nikt się nie upomniał. Co ty tu robisz, dziewczynko? Odpowiedź nie przeszłaby ci przez usta. Mnie też nie jest łatwo mówić o twoim napęczniałym jeszcze niedawno brzuchu, który wstydliwie skrywasz pod prześcieradłem. Otwartym strasznym, precyzyjnym cięciem. Potem rozdartym niecierpliwymi Warszawa - knajpy z klimatem PRL-u dłońmi, żeby wyrwać coś, o czym zwykli mówić, że jest owocem. A było okruchem życia z bijącym sercem i zalążkami oczu. Zanim zamilkł krzyk, zobaczyłaś jeszcze ten kawałek ciebie, który jesienią miałaś oddać światu. Już w ciszy nastąpiła wymiana. Wbrew naturze, wbrew Bogu, którego nie ma, bo skonałby po raz drugi, gdyby 7/86 widział, jak w twoje łono ktoś wpycha